O tym, jak przyjechali goście

11 lipca, 2008

Jest tak strasznie gorąco, że trwam tu w stanie permanentnej śpiączki, niezdolna do jakiejkolwiek aktywności fizycznej czy umysłowej. Ale słowo się rzekło, trzeba relacjonować! A więc, Panie i Panowie, moi goście:

Już dobrze ponad dwa tygodnie mijają, kiedy, nie bez pewnych przeszkód związanych z maćkowym spóźnieniem się na samolot i późniejszym noclegiem na lotnisku – ale to nie należy zupełnie do historii!, przyjechali do Alicante Kasia z Maćkiem. Nie mogli lepiej utrafić z datą: nie dość że zdążyli na finałową noc Hogueras, to jeszcze akurat trwał konkurs (tylko Hiszpanie mogli wymyślić coś takiego) pokazów sztucznych ogni, które co noc o północy oglądało z plaży całe Alicante, a którego zwieńczenie zbiegło się z finałem Mistrzostw Europy w którym, jak wszystkim dobrze wiadomo, wygrał nie kto inny jak España!

Goście byli tylko w połowie gośćmi, bo nie mieszkali u mnie, jednak codziennie wieczorową porą wychodziliśmy – i o ile zawsze sobie powtarzałam, że „tym razem wracam do domu wcześnie” jakoś nigdy moje postanowienie nie weszło w życie; spijali mnie tam równo i systematycznie :) Pozdrawiam i do zobaczenia już we Wro!

Szał mistrzostw, czerwono – żółte morze ludzi na ulicach. Szkoda, że to nie my, ale – spokojnie! Już za cztery lata…

Hogueras

5 lipca, 2008

Już dawno się skończyły, nawet zdjęli kolorowe lampki porozwieszane wcześniej po wszystkich ulicach, a ja dopiero teraz ze zdjęciami. Nie ma ich wiele, opowiadać też nie ma za bardzo o czym, bo jak opowiedzieć o tygodniowej, przerywanej krótkimi godzinami niespokojnego snu ulicznej fieście rozpoczynającej się o zmroku i kończącej o świcie? O ulicach pełnych ludzi, o deptaku nadmorskim i plaży, na których zgromadzili się tłumnie chyba wszyscy mieszkańcy Alicante i okolic poniżej 30 roku życia (wielki alkoholowy, nocny piknik na stojąco), o barracas – ograniczonych płotkami przestrzeniach ciągnących się głównymi arteriami miasta, gdzie ludzie jedzą, piją, tańczą, śpiewają, o pozamykanych, nieprzejezdnych ulicach, o orkiestrach przemierzających dzielnice, których muzyka dociera do każdego zakątka obolałej głowy o nieludzkiej godzinie 8, może 9 rano… O mascletach i sztucznych ogniach codziennie, o poprzebieranych ludziach, tradycyjnych procesjach, corridach, wreszcie o hogueras, rzeźbach takich jak fallas, które skończyły w jedyny możliwy do przyjęcia sposób, czyli w ogniu…?

Nie da się tego opowiedzieć, więc nie będę nawet próbować. Zdjęć mam też tylko kilka; wstyd i hańba – beznadziejna ze mnie reporterka.

Ostatniego dnia imprezy przyjechali, nie bez kłopotów, goście. Ale o tym w następnym odcinku.

Pan Rubik na dzielni

22 czerwca, 2008

…a mnie tam nie było!

http://www.pudelek.pl/artykul/10926/juz_po_slubie_poscig_za_rubikami/

Po kilkunastu minutach okazało się, że ślub odbędzie się w kościele pw. św. Jadwigi Śląskiej w dzielnicy Kozanów.

To taka drobna dygresja. Materiał z Hogueras (które wciąż trwają) soon.

Szczęśliwego najszczęśliwszego!

20 czerwca, 2008

Wszystkiego najlepszego z okazji najszczęśliwszego dnia w roku!

Jest to też drugi dzień Hogueras de San Juan (czyli Ognisk Świętego Jana), które to są niczym innym jak alikantyńską wersją walencjańskich Fallas. Ale o tym cicho sza i publicznie nic nie mówić, bo alicantinos na takie porównanie obrażają się srodze. Niby obchody zaczęły się już wczoraj, a tak w ogóle zaczynały się zaczynać już jakiś tydzień temu, co objawiało się rozlicznymi corridami i mascletami o północy, ale ja wychodzę dopiero dzisiaj, coby zobaczyć na własne oczy o co dokładnie chodzi.

Poza tym kontynuuję praktyki (już teraz „wakacyjne”) na onkologii dziecięcej i uczę się do egzaminu z ginekologii. Nie wspominałam o tym, bo to nic chwalebnego, w każdym razie nie udało się zaliczyć chorób zakaźnych, wobec czego trzeba będzie tu wrócić we wrześniu na jakiś tydzień. No trudno. Jakoś się przeżyje :)

O kibicowaniu

17 czerwca, 2008

Ledwo się rozpoczęło, już się skończyło. Szkoda. Fajnie było ubierać się na biało-czerwono.

Tacy byliśmy śliczni że hej! Od lewej, oprócz mnie: Iza, Magda, Asia, Meksykanin Joel i dwie Portugaleczki, Ana i Juana.

Było byczo.

Zbiorowa histeria społeczna

11 czerwca, 2008

Od poniedziałku trwa w Hiszpanii strajk transportowców przeciwko wysokim cenom paliwa. Gazeta.pl podaje:

Na wielu stacjach zabrakło benzyny, a w sklepach błyskawicznie znikały z półek takie produkty jak mleko, olej czy fasola.

Kiedy na polskich portalach informacyjnych pojawia się taka wiadomość to jawny znak, że sprawa jest poważna. Natychmiastowo rzuciłam się do kuchni, aby sprawdzić stan bieżący mojej szafki. Mleko – jest. Olej – jest.

W jednej chwili pociemniało mi w oczach. Musiałam przytrzymać się stołu, aby nie upaść.

Nie miałam fasoli!

Ze wszystkich stron zaczęły docierać do mnie tragiczne doniesienia innych erasmusów. W sklepach nie ma mięsa, ryb. Nie ma jajek. Nie ma warzyw. Nie ma mleka. Fasoli też, psia kostka, brak.

Przed chwilą byłam w Mercadonie, aby naocznie przekonać się, że nie było w tym przesady… bida, panie.

Z ryb ostał się jeden zagubiony filet z morszczuka, na stoisku mięsnym dwa smutne kawałki królika i kacze udko:

Z warzyw zostało kilka marchewek, kukurydza i seler:

Tu był chleb.

Nie ma wody ani mleka…

… ani papieru toaletowego:

Fasoli nie było też.

Był za to ocet i musztarda.

Czy ktoś łaskawy mógłby mi przesłać paczkę…?

————

No pensaba que la huelga de los transportistas tendria los resultos tan abundantes. Hasta los periodicos polacos lo mencionaban, que „en las tiendas desaparecen rapidamente los productos, como leche, aceite y alubia”. Cuando lo oí, immediatamente fui para revisar el estado de mi estante. La leche – estaba. El aceite – tambien.

En un momento me produzcó escalofríos. Casi me caí por el suelo.

¡No había alubia!

De todas las partes comenzó a llegar a mí informaciones trágicos . En las tiendas no había ni carne ni pescado, ni huevos. No había verdura. No había leche. La alubia putada también ha desaparecido.

Como veis en las fotos – los estantes estan vacíos. Eso parece mucho los tiempos de comunismo en Polonia, cuando las unicas cosas en las tiendas estuvieron vinagre y mostaza. Y que todo el mundo esperaba las paquetas de sus familiares en el extranjero.

¿Alguien amable puede enviarme un paquete, por favor…?