Jest tak strasznie gorąco, że trwam tu w stanie permanentnej śpiączki, niezdolna do jakiejkolwiek aktywności fizycznej czy umysłowej. Ale słowo się rzekło, trzeba relacjonować! A więc, Panie i Panowie, moi goście:
Już dobrze ponad dwa tygodnie mijają, kiedy, nie bez pewnych przeszkód związanych z maćkowym spóźnieniem się na samolot i późniejszym noclegiem na lotnisku – ale to nie należy zupełnie do historii!, przyjechali do Alicante Kasia z Maćkiem. Nie mogli lepiej utrafić z datą: nie dość że zdążyli na finałową noc Hogueras, to jeszcze akurat trwał konkurs (tylko Hiszpanie mogli wymyślić coś takiego) pokazów sztucznych ogni, które co noc o północy oglądało z plaży całe Alicante, a którego zwieńczenie zbiegło się z finałem Mistrzostw Europy w którym, jak wszystkim dobrze wiadomo, wygrał nie kto inny jak España!
Goście byli tylko w połowie gośćmi, bo nie mieszkali u mnie, jednak codziennie wieczorową porą wychodziliśmy – i o ile zawsze sobie powtarzałam, że „tym razem wracam do domu wcześnie” jakoś nigdy moje postanowienie nie weszło w życie; spijali mnie tam równo i systematycznie :) Pozdrawiam i do zobaczenia już we Wro!
Szał mistrzostw, czerwono – żółte morze ludzi na ulicach. Szkoda, że to nie my, ale – spokojnie! Już za cztery lata…