Sprawozdanie zacząć czas.
Do Barcelony dostałyśmy się z Agnieszką samolotem, raptem godzina lotu. Z lotniska zupełnie sprawnie dojechałyśmy do mieszkania, w którym czekali na nas Ewa z Tomaszem. We czwórkę wyruszyliśmy na podbój miasta.
Sagrada Familia (wciąż niedokończona i jedynie z zewnątrz):
No i dalej tak, jak widać na zdjęciach:
– drugie śniadanie nad morzem;
– targ La Boqueria, gdzie jak zapewnia Wikipedia można kupić do jedzenia absolutnie wszystko, a nawet więcej – na przykład żywe owady. My jednak nie zagłębiliśmy się w te ezoteryczne zakamarki; przykuła naszą uwagę część rajska, owocowo-kolorowo-grzeszna. Drogą kupna nabyliśmy cherimoyę oraz pitahayę, czego dowód nastąpi później;
– nie obyło się bez kawki w Starbucks (pozdrowienia dla Gutka):
– następnie spacer po mieście, okolice katedry i Barri Gòtic, najstarszej części Barcelony. Katedra, ku naszemu wielkiemu rozczarowaniu była w remoncie, i praktycznie cała zakryta wielką reklamą Telefónica, która renowację współfinansuje. Phi. W związku z tym nie będzie zdjęć tej, co to powinna wyglądać tak.
– i na koniec rzeczony dowód nabycia ww. owoców; oraz ja – żeby nie było, że mnie tam nie było, bo byłam; a kto widział, ten wie.
I tak upłynął wieczór i poranek – dzień pierwszy.