Archive for the ‘nuda’ Category

Stuff that you need for finals

20 lipca, 2008

Zazwyczaj nie pozwalam sobie na dygresje nie związane z moim pobytem w groźnej i mroźnej Hiszpanii, a już w ogóle nigdy na wrzucanie mniej lub bardziej zabawnych tworów zamieszczanych na You Tube, ale tym razem zrobię wyjątek.

Z dedykacją dla moich biednych dziewczyn, które ciężko uczą się do interny – w ramach powtórki do egzaminu:

Zmiany

16 lipca, 2008

Zapytalibyście, ile razy w ciągu jednego roku można zmieniać mieszkanie? Ja dwa tygodnie temu zrobiłam to kolejny raz. Obecne jest zdecydowanie mocno de lujo: w salonie gigantyczna plazma, fajoska kuchnia, suszarka bębnowa, czerwone luksfery w łazience – to takie najbardziej rzucające się w oczy punkty. No i nie ma przeklętych cucarachas, o których zabawnie się śpiewa meksykańskie piosenki, ale które są raczej trudne we współżyciu.

W Alicante, jak to było w piosence, „coraz więcej ludzi i coraz mniej nas”, erasmusów. Pod koniec czerwca niemal codziennie były czyjeś imprezy pożegnalne, teraz nie został już prawie nikt. Trochę smutno… Nawet nie mogę powiedzieć, że wciąż tu jestem na Erasmusie, bo oficjalnie program zakończył się w czerwcu.

Czas już chyba podać do wiadomości publicznej informację o moim powrocie. Otóż wracam do Polski 31. lipca. Tęskniliście?

Cambios, examenes y otras cosas

3 grudnia, 2007

Zmiany zmiany zmiany…

Wyprowadzam się. Mam dość Gregoria, dość tego że woda pod prysznicem jest letnia, tego że w mieszkaniu jest zimniej niż na dworze, że tynk się osypuje, że wszystko się ciągle psuje a sufit jest łatany tekturą. A już najbardziej nie podoba mi się fakt, że płacę za to 215€ miesięcznie i jeszcze Greg ostatnio wpadł na pomysł, że podniesie nam czynsz.

Znalazłam blisko pokoik za 210€. Cztery osoby w mieszkaniu, dwie eleganckie łazienki, grzejnik i tv/dvd w każdym pokoju, powiedzmy sobie szczerze…

Z innych newsów: egzamin z chorób zakaźnych został oddany walkowerem. Byłyśmy bez szans, tymczasem możemy też zdawać w czerwcu, do wyboru: ustnie albo pisemnie. No Ameryka, moi drodzy, żyć nie umierać.

Wciąż robimy w szpitalu praktyki z ginekologii/położnictwa. Świetna sprawa, codziennie coś innego. Dziś oglądałam zapłodnienie in vitro. Zastanawiam się czy w Polsce kiedykolwiek zobaczyłabym coś takiego.

Za nami weekend andrzejkowy, był plan lania wosku i odczytywania losu z kawowych fusów, zamiast tego skończyło się na standardowej tułaczce po knajpach. Jakoś wciąż brak zbratania się z innymi Erasmusami, zamiast tego zapoznaję się z działającymi aktywnie w Alicante couchsurferami; w piątkową noc poniewieraliśmy się razem.

W związku z brakiem większych obciążeń nauką się chodzi na plażę. Się odpoczywa. Się piwo pod palmą pija. Dziś było 20°C na ten przykład.

A w przyszłym tygodniu Wrocław!

O książkach i trochę o piecykach

5 listopada, 2007

Nie poszłam dzisiaj na wykłady (znowu). A to wszystko przez Agę, bo ona też nie poszła (no dobrze, jest chora, więc jednak trochę ją to usprawiedliwia); sama przecież chodzić nie będę. Zresztą jestem niewyspana, więc zaraz zaszyję się z herbatką pod kocykiem i poczytam książkę, naturalnie po hiszpańsku. Mam trzy do wyboru. Jedną pożyczoną od Włoszki (El Principe de la Niebla Carlosa Ruiza Zafóna), a dwie zakupione w świeżo zwęszonym sklepie z rzeczami z drugiej ręki. Jest tam dosłownie wszystko, od płyt i książek właśnie, przez instrumenty muzyczne, garnki, zabawki i rowery po biżuterię. Moje nabytki to: Lo hacen todas… ¿por qué yo no? (Wszystkie to robią… czemu nie ja? – tytuł co najmniej dwuznaczny. Spodziewałam się czegoś w guście Brigdet Jones; szybko jednak okazało się, że książeczka traktuje o trudnym życiu 16-latki) i El coronel no tiene quien le escriba G. G. Márqueza, którą kupiłam z przyczyn kilku, a każda zła. Po pierwsze, bo to takie snobistyczne, mieć Márqueza w oryginale na półce. Po drugie, bo jest cieniusieńka (mniejszy snobizm, ale zawsze). Po trzecie, bo moja grupa na kursie hiszpańskiego jest taka cholernie ambitna, że jak prof. Ramón powiedział, że mamy przeczytać książkę po hiszpańsku, to wszyscy się niezmiernie zapalili i zaczęli się przerzucać tytułami i nazwiskami, i naturalnie Márquez pojawił się też. Więc postanowiłam, że nie będę gorsza.

W rzeczonym sklepie kupiłam sobie również upragniony grzejnik. Wróciłam do domu strasznie z siebie dumna. Jakieś pięć minut później wpadł Gregorio zebrać kasę za mieszkanie i zobaczył grzejnik Any. Bardzo się zdenerwował, powiedział, że mamy ich nie używać, bo to on płaci za prąd (mamy zryczałtowane opłaty za wodę i prąd, zbiera na to po 30 euro miesięcznie, co według mnie graniczy z kradzieżą) i żebyśmy używały piecyków gazowych, które nam przyniósł (za gaz naturalnie mamy płacić same). Mam go w nosie. Zresztą w moim pokoju piecyk gazowy zmieści się tylko pod warunkiem, że zrezygnuję z szafy albo biurka.

Sobre cocinar y la lluvia

26 października, 2007

Wszyscy mówią, że takiej pogody jeszcze nie było tu nigdy! Pada i pada bez przerwy niemalże. Nasze mieszkanie stanowczo nie jest przygotowane na taką aurę, w korytarzu koło kuchni w sufit malowniczo wpisuje się nieco prowizoryczne zadaszenie z tektury. Przy wprowadzaniu się na pytanie „a jak to funkcjonuje, gdy pada?” Gregorio, właściciel, bardzo się uśmiał „pffff, to jest ALICANTE, tu pada dwa razy w roku!”. Najwyraźniej teraz wyrabiamy normę za całe stulecie. Ostatnio zapytałam Grega, jak to jest z tym „dwa razy”, odpowiedział zmieszany „ja też jestem w szoku”… Więc łapiemy deszczówkę przeciekającą przez nasze tekturowe wstawki w miski. Bardzo awangardowo to wygląda.

Z braku zajęć doskonalę swoje umiejętności kulinarne. Moje ostatnie osiągnięcie to przepis zaczerpnięty z zasobów Gazety, fettuccine z wędzonym łososiem i szparagami. Polecam!

Me aburro

23 października, 2007

Nudzę się. Nudno jest po prostu, więc stąd te przestoje w pisaniu.

W zeszłym tygodniu zaczęliśmy praktyki w szpitalu, radiologię. Hiszpańscy studenci przemili, bardzo otwarci, wszystko nam tłumaczyli, pokazywali, dawali rady. Niestety legł w gruzach mit o przystojnych, gorących facetach. Żadnego Antonio Banderasa. Nigdzie.

W piątek byliśmy na imprezie u Daniela, miłego Holendra. Przyszło mnóstwo ludzi, pewnie koło 40, więc było naprawdę tłoczno. Przeprowadziłam jedną głęboką rozmowę z pewnym Hiszpanem o polskiej polityce, próbując mu naświetlić sytuację, ale on wciąż się dopytywał, jak to możliwe że premier i prezydent są braćmi. No, ten stan należy już na szczęście do historii… Oprócz tego poznaliśmy tubylczego chłopaka, który w przyszłym roku wybiera się do Krakowa na Erasmusa. Piotrek rozmawiał z nim chwilę, powiedział mu, że Kraków to świetny wybór, najlepsza uczelnia, przepiękne miasto. Chłopiec przytaknął, po czym wyraził opinię, jakoby słyszał, że polskie lale lecą na Hiszpanów, więc będzie mógł fuck them all each and every night…

W sobotę zaś miałam próbę zespołu! Joan jest początkującym, za to niesamowicie zapalonym perkusistą i ostatnimi dniami mnóstwo czasu poświęca na szukanie muzyków. Muszą być uzdolnieni, w odpowiednim wieku i przystojni (brzydcy go nie interesują). Ostatnio zabrał mnie na taką randkę w ciemno, niestety chłopcy mieli po 17 lat, byli pryszczaci, nosili aparaty na zębach i ich umiejętności pozostawiały nieco do życzenia. Niemniej pograliśmy przez półtorej godziny kawałki Coldplaya, m.in. Clocks oraz Everything’s not lost.

A dzisiaj zaczął się kolejny długi weekend. Trzeci w przeciągu miesiąca. Nuda.