Nie poszłam dzisiaj na wykłady (znowu). A to wszystko przez Agę, bo ona też nie poszła (no dobrze, jest chora, więc jednak trochę ją to usprawiedliwia); sama przecież chodzić nie będę. Zresztą jestem niewyspana, więc zaraz zaszyję się z herbatką pod kocykiem i poczytam książkę, naturalnie po hiszpańsku. Mam trzy do wyboru. Jedną pożyczoną od Włoszki (El Principe de la Niebla Carlosa Ruiza Zafóna), a dwie zakupione w świeżo zwęszonym sklepie z rzeczami z drugiej ręki. Jest tam dosłownie wszystko, od płyt i książek właśnie, przez instrumenty muzyczne, garnki, zabawki i rowery po biżuterię. Moje nabytki to: Lo hacen todas… ¿por qué yo no? (Wszystkie to robią… czemu nie ja? – tytuł co najmniej dwuznaczny. Spodziewałam się czegoś w guście Brigdet Jones; szybko jednak okazało się, że książeczka traktuje o trudnym życiu 16-latki) i El coronel no tiene quien le escriba G. G. Márqueza, którą kupiłam z przyczyn kilku, a każda zła. Po pierwsze, bo to takie snobistyczne, mieć Márqueza w oryginale na półce. Po drugie, bo jest cieniusieńka (mniejszy snobizm, ale zawsze). Po trzecie, bo moja grupa na kursie hiszpańskiego jest taka cholernie ambitna, że jak prof. Ramón powiedział, że mamy przeczytać książkę po hiszpańsku, to wszyscy się niezmiernie zapalili i zaczęli się przerzucać tytułami i nazwiskami, i naturalnie Márquez pojawił się też. Więc postanowiłam, że nie będę gorsza.
W rzeczonym sklepie kupiłam sobie również upragniony grzejnik. Wróciłam do domu strasznie z siebie dumna. Jakieś pięć minut później wpadł Gregorio zebrać kasę za mieszkanie i zobaczył grzejnik Any. Bardzo się zdenerwował, powiedział, że mamy ich nie używać, bo to on płaci za prąd (mamy zryczałtowane opłaty za wodę i prąd, zbiera na to po 30 euro miesięcznie, co według mnie graniczy z kradzieżą) i żebyśmy używały piecyków gazowych, które nam przyniósł (za gaz naturalnie mamy płacić same). Mam go w nosie. Zresztą w moim pokoju piecyk gazowy zmieści się tylko pod warunkiem, że zrezygnuję z szafy albo biurka.