Alicante trzyma fason! Wczoraj przywitało nas słońce i temperatura 23°C. To naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza kiedy wylatuje się z ciemnego, oblodzonego Berlina, potem raptem trzy godziny lotu – i trafia się do zupełnie innej bajki!
Już na miejscu, na lotnisku, spotkałam się z Agą oraz, nieoczekiwanie, z Grzesiem, który w czasie drogi autobusem do centrum wyłuszczył nam swoje teorie na temat tego, gdzie jest miejsce kobiety i jak powinna się zachowywać dobra żona (która mianowicie tym się chlubi, że gotuje co mąż lubi). Nie wzruszył go bynajmniej nasz heroiczny marsz z kilkudziesięcio-kilogramowymi bagażami przez miasto. Niemniej jednak poradziłyśmy sobie same, nawet z wnoszeniem waliz na trzecie piętro.
Obie mamy teraz nowe mieszkania, bardzo blisko siebie, niemal po sąsiedzku. W moim mieszka nas czwórka, ale jeszcze za dobrze się nie poznaliśmy. Jest chłopiec (Marokańczyk? Josef? Jakoś tak. Dzisiaj z Agą przyuważyłyśmy jego mistrzowską technikę krojenia cebuli.) i dwie dziewczyny: Tina (Niemka?) oraz Hiszpanka, której imienia nie powtórzę.
Pokój o niebo lepszy od poprzedniego; więcej tu miejsca, jest ciepło i miło, a biurko mam wreszcie pełnowymiarowe (co doceniam po doświadczeniach z poprzednim, wielkości połowy deski do prasowania). W ogóle – całe mieszkanie jest czyste i przyjemne, i mam nadzieję, że będzie mi się tu fajnie mieszkało.
Niebawem zamieszczę jakieś zdjęcia, na razie zajmuje mnie rozmieszczanie dobytku po szafach, poza tym zaczęłyśmy dziś w szpitalu zajęcia z chirurgii. Z reporterskiego obowiązku muszę nadmienić, że ordynatorem jest dr Paniagua, czyli po naszemu dr Chlebiwoda. Ładne nazwisko,czy jakie?