Archive for the ‘zmiany’ Category

The end

31 lipca, 2008

Z dniem dzisiejszym kończy się moja hiszpańska opowieść. Czasami było trudno, czasami było nudno, czasem wesoło, czasem smutno; trochę na tym interesie straciłam, a zyskałam niewypowiedzianie wiele.

Żal opuszczać miasto, w którym spędziło się tyle czasu i tyle pięknych chwil, gdzie każdy kąt kryje wspomnienia, ale taka kolej rzeczy.

Viajar es regresar – podróżować to powracać.

Zmiany

16 lipca, 2008

Zapytalibyście, ile razy w ciągu jednego roku można zmieniać mieszkanie? Ja dwa tygodnie temu zrobiłam to kolejny raz. Obecne jest zdecydowanie mocno de lujo: w salonie gigantyczna plazma, fajoska kuchnia, suszarka bębnowa, czerwone luksfery w łazience – to takie najbardziej rzucające się w oczy punkty. No i nie ma przeklętych cucarachas, o których zabawnie się śpiewa meksykańskie piosenki, ale które są raczej trudne we współżyciu.

W Alicante, jak to było w piosence, „coraz więcej ludzi i coraz mniej nas”, erasmusów. Pod koniec czerwca niemal codziennie były czyjeś imprezy pożegnalne, teraz nie został już prawie nikt. Trochę smutno… Nawet nie mogę powiedzieć, że wciąż tu jestem na Erasmusie, bo oficjalnie program zakończył się w czerwcu.

Czas już chyba podać do wiadomości publicznej informację o moim powrocie. Otóż wracam do Polski 31. lipca. Tęskniliście?

Ginekologicznie, egzaminacyjnie

4 czerwca, 2008

Ostatnie dni były od rana do wieczora wypełnione nabywaniem wiedzy ginekologiczno – położniczej.

Dziś popełniłyśmy z Agnieszką egzamin pisemny, jeszcze nieostateczny, ale i tak – jakie wyzwanie! U nas z pisaniem ortograficznym i gramatycznym po hiszpańsku tak sobie średnio na jeża, no i w ogóle przyswojenie tego całego słownictwa w tak krótkim czasie graniczy z cudem, więc za wiele sobie nie obiecujemy ale… ¡a ver! Zobaczymy!

Za to w czwartek… No więc w czwartek o godzinie 17.30 dowiedziałyśmy się, że musimy zdać również egzamin praktyczny z ginów właśnie. A ściślej rzecz biorąc, że musimy go zdać dnia następnego o godzinie 12.30. A w ogóle jeszcze że zapisy skończyły się w poprzednim tygodniu. Do nas, sierotek, nie dotarła ta informacja odpowiednio wcześniej; zupełnie przypadkiem wygadał się Włoch Giuseppe.

Żeby było mało, musiałyśmy również dostarczyć dzienniczek z własnoręcznie napisanym sprawozdaniem z praktyk (które nota bene odbyłyśmy pół roku temu), w którym to powinnyśmy były zawrzeć opis tego, co dzień po dniu zajmowało nas w czasie tychże.

Ktoś inny by się załamał, wpadł w depresję i wrócił z płaczem na ojczyzny łono – ale nie my! Dzienniczki zostały spisane w godzinach 22.30 – 2.30, bite cztery strony A4; jako że treść była identyczna, bardzo zmyślnie zmieniłyśmy czcionkę, kolejność wykonywanych różności oraz nazwiska, przez co stały się absolutnie nie do odróżnienia, w międzyczasie zaś zgłębiałyśmy arkana tajemnej wiedzy praktyczno – ginekologiczno – położniczej (ale nie na sobie nawzajem).

A następnego dnia… poszłyśmy. Zobaczyłyśmy. I zaliczyłyśmy.

Piszemy egzaminy

9 lutego, 2008

… i świetnie się bawimy!

p2080270.jpg

p2080271a.jpg

Egzamin z neurologii za nami. Można było wykorzystać w pełni rozwijane przez cztery długie lata studiów umiejętności strzelania. Pytań testowych było 88, plus trzy wymagające rozwinięcia, co poszło już nieco gorzej. No, ale jak to się mówi, pierwsze koty za płoty.

Co było fajne, to że zabrali nam tylko kartę odpowiedzi, książeczki z pytaniami zostawili na pamiątkę (choć, pełne przyzwyczajeń z Polski, chciałyśmy je usłużnie oddać), pomimo że niektóre pytania się powtarzają. Żadnego wynoszenia testów pod swetrem, fotografowania komórką pod ławką, ewentualnie zapamiętywania pytań czy innego rodzaju cyrków…

A poza tym na Zachodzie zestaw czerń-biel na egzaminie jest już dawno passé.

Mi habitación 2

27 stycznia, 2008

W końcu ogarnęłam nieco bałagan, więc kilka zdjęć mojego pokoju:

p1270270.jpg p1270283.jpg p1270289.jpg

Odrobinę przyciemnawy i niezbyt wielki, ale za tę cenę (210 €, i to z wliczonymi wszystkimi opłatami, internetem, tv/dvd w pokoju, dwiema łazienkami i panią sprzątającą raz w miesiącu) to naprawdę rzadki skarb. Uwagę zwraca zwłaszcza biurko w normalnym rozmiarze, które wydaje się być prawdziwym olbrzymem w porównaniu z poprzednim. Nie ma wprawdzie palm za oknem, ale jakoś jestem to w stanie przeżyć.

Aha, na zdjęciu się uczę, a nie śpię, wiadoma sprawa.

Jakiś czas temu doszłyśmy do wniosku z Agnieszką, że zdziadziejemy jeśli nie będziemy się ruszać i z tej okazji zapisałyśmy się w Centro14 (coś w rodzaju MDK) na flamenco. Wczoraj byłyśmy na pierwszych zajęciach! Było całkiem fajnie, jest nas tam chyba ze 30 (!) dziewczyn, ale gdyby wystawiano oceny, bez wątpienia miałabym bańkę z koordynacji ruchowej…

Welcome back

7 stycznia, 2008

Alicante trzyma fason! Wczoraj przywitało nas słońce i temperatura 23°C. To naprawdę robi wrażenie, zwłaszcza kiedy wylatuje się z ciemnego, oblodzonego Berlina, potem raptem trzy godziny lotu – i trafia się do zupełnie innej bajki!

Już na miejscu, na lotnisku, spotkałam się z Agą oraz, nieoczekiwanie, z Grzesiem, który w czasie drogi autobusem do centrum wyłuszczył nam swoje teorie na temat tego, gdzie jest miejsce kobiety i jak powinna się zachowywać dobra żona (która mianowicie tym się chlubi, że gotuje co mąż lubi). Nie wzruszył go bynajmniej nasz heroiczny marsz z kilkudziesięcio-kilogramowymi bagażami przez miasto. Niemniej jednak poradziłyśmy sobie same, nawet z wnoszeniem waliz na trzecie piętro.

Obie mamy teraz nowe mieszkania, bardzo blisko siebie, niemal po sąsiedzku. W moim mieszka nas czwórka, ale jeszcze za dobrze się nie poznaliśmy. Jest chłopiec (Marokańczyk? Josef? Jakoś tak. Dzisiaj z Agą przyuważyłyśmy jego mistrzowską technikę krojenia cebuli.) i dwie dziewczyny: Tina (Niemka?) oraz Hiszpanka, której imienia nie powtórzę.

Pokój o niebo lepszy od poprzedniego; więcej tu miejsca, jest ciepło i miło, a biurko mam wreszcie pełnowymiarowe (co doceniam po doświadczeniach z poprzednim, wielkości połowy deski do prasowania). W ogóle – całe mieszkanie jest czyste i przyjemne, i mam nadzieję, że będzie mi się tu fajnie mieszkało.

Niebawem zamieszczę jakieś zdjęcia, na razie zajmuje mnie rozmieszczanie dobytku po szafach, poza tym zaczęłyśmy dziś w szpitalu zajęcia z chirurgii. Z reporterskiego obowiązku muszę nadmienić, że ordynatorem jest dr Paniagua, czyli po naszemu dr Chlebiwoda. Ładne nazwisko,czy jakie?