Archive for the ‘gotujemy’ Category

Ostatnia taka impreza

18 lipca, 2008

Robi się coraz bardziej pusto i smutno. Wczoraj jedna z najbardziej najostatniejszych imprez pożegnalnych, tym razem Meksykanina Rafy, który dziś pojechał, reszta jedzie w niedzielę.

Od góry i od lewej: Meksykanin Miguel, Włoszka i Francuzka, które przyjechały tu tylko na kurs językowy, Austriaczka Katarina, Iza, ja, Jacek, Justyna, Asia, Rafa, Hiszpanka Elena i Meksykanin Joel.

Była świetna kolacja, meksykańskie sopes, tortille z sosem guacamole,  wszystko widać na zdjęciu. Bardzo zaprzyjaźniliśmy się z Meksykanami, wszystkim nam żal, że też już wyjeżdżają.

Chinguen sus madres, cabrones!

Almería

22 Maj, 2008

Już bardzo dawno nie było o sprawach bieżących, ale mam masę zaległości zdjęciowo-opowieściowych i pomału staram się z tym uporać. U mnie w każdym razie wszystko mniej więcej po staremu, poza tym tylko, że czas egzaminów zbliża się i pomału zaczynam się uczyć. Jeżeli chodzi o pogodę, to jest fatalnie. Od ponad dwóch tygodni zimno, pochmurno i pada, leje, a nieraz zdarza się burza. Dziś co prawda było wyjątkowo słonecznie, ale jutro wraca niepogoda.

W dzisiejszym odcinku w rolach głównych wystąpią wybrzeża Almerii oraz Sierra Nevada.

W taką wycieczkę wybraliśmy się na początku kwietnia ze Svenem. Przez cztery dni nie zajrzeliśmy ani razu do żadnego większego miasta. Pierwsze dwie noce spędziliśmy na campingu w San José, przepięknej wioseczce położonej nieopodal parku naturalnego Cabo de Gata-Níjar, który oczywiście zeksplorowaliśmy.

Okolice San José:

Cabo de Gata-Níjar:

Prawdziwe lasy kaktusów i kwitnących agaw:

Trzecią noc spędziliśmy na campingu w Sierra Nevada, jako jedyni goście. Było cudnie i sielankowo – w sąsiadującej z polem namiotowym zagrodzie były konie, osiołek, kury, gęsi i kaczki, na obiad zaś (ugotowany pod drzewem figowym na gazowym palniku bardzo zacny gulasz – terminuję na kuchcika polowego) wprosiły się dwa psiaki i wielkie kocisko.

Zwróćcie uwagę na kwitnące drzewa. Najprawdziwsza wiosna!

Naturalnie była też wyprawa w góry, pięknym szlakiem wzdłuż starego akweduktu, który niegdyś zaopatrywał okoliczne wioski w wodę.

Sevilla

30 kwietnia, 2008

Dawno, dawno temu, a ściślej rzecz biorąc w Wielki Czwartek po południu wyjechaliśmy (jak to już zostało powiedziane) do Sevilli ekipą czteroosobową w składzie: Magda ze swoim chłopakiem Andrzejem, Sven i ja. Po drodze zatrzymaliśmy się na obiad – początkowo był plan zjedzenia czegoś w jednej z przydrożnych barów, Sven jednak postanowił, że pokaże nam, czym jest posiłek prawdziwego mężczyzny: wyjął z samochodu butlę z benzyną i niczym Makłowicz, ugotował nam na środku pola regularne spagetti. Później wielokrotnie mieliśmy się przekonać, że prawdopodobnie jedyną brakującą rzeczą w jego przepastnym bagażniku jest mała łódź podwodna.

Zatrzymaliśmy się na bajecznym campingu w Dos Hermanas, maleńkiej mieścince nieopodal Sevilli. Warunki może nie były luksusowe, ale sam teren fantastyczny – ogród z tyłu takiej typowej, starej hiszpańskiej hacjendy: mnóstwo kwitnących drzew pomarańczowych, palm, jakieś murki, schodki, wazy, wszystko oczywiście zrujnowane, lecz wielce urokliwe.

Oprócz wyżej wspomnianych, na zdjęciach: przepiękny Parque de Maria Luisa, Plaza de España, Jardines Reales Alcàzares, największa na świecie katedra, tradycyjne procesje i na koniec, nasze śniadanie wielkanocne złożone z sałatki z tuńczyka, parówki, kawałka bułki, połówki pomidora oraz oliwek w roli pisanek.

Pogoda, jak widać, była nieco bardziej wielkanocna niż w Polsce. W każdym razie śniegu nie uświadczyliśmy.

I jeszcze na koniec bonus w postaci Centrum Zdrowia w Sevilli. Jawny dowód tego, że z polską służbą zdrowia nie jest tak źle, jak nam się to nieraz wydaje:

Narobiło się zaległości

4 marca, 2008

… i nie wiadomo od czego zacząć.

Za mną niezliczone erasmusowe imprezy, w końcu zaczęłam rozwijać się towarzysko.

Między innymi były wypady na różnorakie tapas z okazji pierwszego konkursu tychże w Alicante (już zakończonego), a które to razem z cañą, czyli kufelkiem piwa można było nabyć na 2€; na przykład croquetas, czyli krokieciki z beszamelu i szynki, panierowane bułką tartą. W ogóle mi to nie brzmi, a tymczasem jest zupełnie fajną przegryzką, zwłaszcza z sosem majonezowym. Inne np. z ciasta francuskiego z rybkami w stylu anchois w środku, jakieś pulpeciki mięsne w sosie pomidorowym, nadziewana endywia… Troszkę się napróbowaliśmy :)

img_0831.jpg img_0834.jpg img_0837.jpg

Odbyła się również jedna (a w zasadzie dwie, w porywach do trzech) impreza rusko-pierogowa. Teraz już naprawdę żaden erasmusowy student z Alicante nie będzie miał wątpliwości co do tego, jaka jest polska potrawa narodowa. Mało tego, będzie wiedział, z czego jest przyrządzona, a nawet sam ich nalepi, wykazując się dużym kunsztem i wprawą.

img_0848.jpg img_0849.jpg img_0850.jpg

Kontynuując wątek kulinarny nadmienię jeszcze tylko, że u Grzesia były razu pewnego pieczone przepiórki, faszerowane suszonymi owocami. Ma chłopak rozmach!

Prócz powyższych aktywności, wybraliśmy się raz do Murcii, ale o tym w następnym odcinku, żeby nie namieszać.

W szpitalu zaś mamy znów chirurgię, więc jest ciekawie, ale o tym też innym razem.

Pogoda jest różna. W weekend było pięknie, słonecznie i dwadzieścia stopni (nawet się trochę plażowało), ale w czwartek w nocy mają być 2 stopnie! Ciekawe, czy odwołają zajęcia z powodu zagrażającego zdrowiu i życiu ochłodzenia?

Tydzień w skrócie

15 lutego, 2008

10.02., sobota. Dogadzamy sobie.

Naleśniki z truskawkami – bo kto by odmówił sobie fantastycznych, pachnących truskawek w lutym? Nie my.

p2090271.jpg p2090274.jpg

A potem flamenco i party u Izy. Doceńcie starania Grześka; może miny ma nie bardzo eleganckie, ale skupiał się chłopak mocno na utrzymaniu otwartych oczów do zdjęcia.

p2100279.jpg p2100285.jpg p2100290.jpg

p2100293.jpg

11.02., niedziela. Nowa Niemka.

Wprowadziła się Julia, w miejsce Tiny. Jest wielka i o przysłowiowej, niemieckiej urodzie. Wygląda w każdym razie dosyć miło; na pewno będzie lepsza od Tiny, z którą miałam na pieńku, a która mnie paskudnie ongiś obgadała, Niemra jedna.

12-15.02., szpital.

Zaczęłyśmy endokrynologię. Jest nudnawo, jedyny plus jest taki, że kończymy o 11. Z tej okazji zaczęłyśmy jeździć na wykłady do San Juan! Na razie byłyśmy jedynie na dwóch, ale to zdecydowany postęp.

Z ciekawostek medycznych: na oddziale znalazł się z powodu cukrzycy nad-mężczyzna! Super-samiec! Hmm, był bardzo wysoki i miał o jeden igrek za dużo.

Pogoda natomiast się popsuła, jest pochmurno, czasem popaduje, a temperatury krążą wokół 14 stopni. Brrr.

Jueves Gordo…

1 lutego, 2008

… czyli tłusty czwartek!

Wydaje się, że nigdzie nie kultywuje się tradycji z takim entuzjazmem jak na obcej ziemi.

p1310283.jpg

My w każdym razie jesteśmy wzorem kultywacji i entuzjazmu. Na pączki się nie porwałyśmy, bo to wyższa szkoła jazdy, ale faworki wyszły bajeczne!

Gdyby kogoś naszła ochota, przepis jest dziecinnie prosty: zagniatamy ciasto z 3 szklanek przesianej mąki, 6-7 żółtek i pół szklanki piwa. I już. Nam wyszło tej mąki trochę więcej, no ale to już chyba indywidualnie, ważne żeby konsystencja była odpowiednia. I trzeba wyrobić tak, żeby jak najwięcej powietrza dostało się do środka. A potem wałkujemy cienieńko na posypanej mąką stolnicy, tniemy na paski z dziurą w środku i zawijamy. I smażymy na głębokim oleju o odpowiedniej temperaturze. Nam pierwsze się trochę spaliły, ale po zmniejszeniu ognia było idealnie.

Jak widać, za wałek robiła butelka wina. I pomagali wszyscy.

p1310273.jpg p1310280.jpg p1310276.jpg

Oprócz faworków w skład menu weszły placki ziemniaczane z gulaszem i 2 sałatki, jedna przygotowana przez Asię, druga przez Alyię.

Asia, Grzesiek, Filipinka Fe, Alyia:

p1310288.jpg p1310291.jpg

Tutaj jeszcze dodatkowo z Youssefem.

p2010301.jpg p2010296.jpg

p2010299.jpg p1310281.jpg

Trzeba nadmienić, że nie było ani jednego rdzennego Hiszpana w tym gronie. Bilans przedstawia się następująco: nasza czwórka, Algierka Alyia, Marokańczyk Youssef, Filipinka Fe i Senegalczyk o dumnym imieniu Gouda. Dosyć barwnie, co?