… i nie wiadomo od czego zacząć.
Za mną niezliczone erasmusowe imprezy, w końcu zaczęłam rozwijać się towarzysko.
Między innymi były wypady na różnorakie tapas z okazji pierwszego konkursu tychże w Alicante (już zakończonego), a które to razem z cañą, czyli kufelkiem piwa można było nabyć na 2€; na przykład croquetas, czyli krokieciki z beszamelu i szynki, panierowane bułką tartą. W ogóle mi to nie brzmi, a tymczasem jest zupełnie fajną przegryzką, zwłaszcza z sosem majonezowym. Inne np. z ciasta francuskiego z rybkami w stylu anchois w środku, jakieś pulpeciki mięsne w sosie pomidorowym, nadziewana endywia… Troszkę się napróbowaliśmy :)
Odbyła się również jedna (a w zasadzie dwie, w porywach do trzech) impreza rusko-pierogowa. Teraz już naprawdę żaden erasmusowy student z Alicante nie będzie miał wątpliwości co do tego, jaka jest polska potrawa narodowa. Mało tego, będzie wiedział, z czego jest przyrządzona, a nawet sam ich nalepi, wykazując się dużym kunsztem i wprawą.
Kontynuując wątek kulinarny nadmienię jeszcze tylko, że u Grzesia były razu pewnego pieczone przepiórki, faszerowane suszonymi owocami. Ma chłopak rozmach!
Prócz powyższych aktywności, wybraliśmy się raz do Murcii, ale o tym w następnym odcinku, żeby nie namieszać.
W szpitalu zaś mamy znów chirurgię, więc jest ciekawie, ale o tym też innym razem.
Pogoda jest różna. W weekend było pięknie, słonecznie i dwadzieścia stopni (nawet się trochę plażowało), ale w czwartek w nocy mają być 2 stopnie! Ciekawe, czy odwołają zajęcia z powodu zagrażającego zdrowiu i życiu ochłodzenia?